Skąd prąd…
10.03.2016

Prąd – najważniejszy, niewidzialny, zapomniany, oczywisty, omijany, niezbędny, konieczny, bagatelizowany. To tak sprzeczna ocena tego elementu pikniku. Jest tak oczywisty, że jest, że nie myśli się o nim zbyt dużo. Ale kiedy go zabraknie to gotowa katastrofa.

Oto moja przygoda z tym Panem…

Jest prawie lato, a pogoda jak to u nas zmienna: gorąco, burza, gorąco, burza…

Szykuję piknik od rana na 500 osób. Wszystko idzie według planu… aż do momentu kiedy jeden z podwykonawców woła: „A gdzie mogę się podłączyć?”

No wiadomo gdzie – myślę – do skrzynki. Mój wzrok pada na kilka skrzyneczek z prądem umieszczonych na terenie… i zbladłam – jedna ze skrzynek płonie, po prostu można piec kiełbaski i śpiewać harcerskie piosenki… ale to nie ta impreza… JA POTRZEBUJĘ 25KW PRĄDU.

Najpierw totalny paraliż, potem zbieram fakty:

Impreza za 4 godziny

Nie mam prądu

Elektryk jest bezradny

Potrzebuję 25 KW prądu

Potrzebuję agregat

Jest najbardziej oblegany weekend piknikowy w roku

W mieście na każdym skwerku jest festyn

Jestem „ugotowana”

Jestem w rozpaczy

Zbliża się do mnie klient

O Boże!!!!

Po chwili..

Klient wie, że nie ma prądu, ale wie też, że ja rozwiążę ten problem (sama mu powiedziałam). Ja nie wiem jak zdobyć prąd…

Kilka telefonów do znanych mi elektryków, do właściciela terenu – wszyscy zajęci, albo nie mają sprzętu.

KAATAASTROFAAAA.

Dobra, dzwonię jeszcze do tego co nie odbierał. Słyszę: „Dzień Dobry, śpię, jestem na pikniku na Polach Marsowych, coś się stało?” To już wiem, że mi nie pomoże, ale opowiadam dramat mojego położenia… cisza…cisza… i nagle: potrzebuję godzinę, żeby wysłać agregat.

Jasne! Pewnie! Może być nawet godzina i pięć minut! Godzina w nadziei zawsze lepsza niż beznadziejna sekunda. Mój Zbawco…

Zbawca okazał się być także ryzykantem, bo zabrał agregat z imprezy, na której był on rezerwowy i jeszcze powierzył mi obsługę tego ustrojstwa. Szkolenie trwało jakieś 3 minuty i słowa rodem z Kopciuszka: Tylko wyłącz go jeśli na niebie będą pioruny.

Jakie pioruny? Piękne słońce wokół. Wszystko już jest dobrze… ja mam tylko 10 lat więcej.

Impreza trwa w najlepsze, cudowna pogoda, ale cos robi się duszno … no i te chmury.

Nagle leje się z nieba strumieniem, wszyscy i wszystko moknie (agregat też). 500 osób o dziwo mieści się w namiocie dla 200 osób, jest wesoło… ale robi się bardzo ciemno i zaczyna… błyskać i walić piorunami.

Biegając po imprezie i ratując rekwizyty i dekoracje, przypominam sobie, że jestem … „Kopciuszkiem” obsługującym agregat i właśnie wybiła północ. Biegnę co sił do agregatu, otwieram drzwiczki i muszę coś przekręcić, a tu wali z nieba, zamykam oczy, wyłączam i zapada cisza i ciemność.

500 osób krzyczy, a ja biegnę do Górali i wyciągam ich z samochodu, żeby grali na żywo. Dali się namówić, ale każdy instrument owijamy w worki na śmieci i biegiem do namiotu.

Uff udało się: ciemno (ale czasem rozbłyska światłość na niebie), DJ ma wakacje, ale Górale dają czadu przez godzinę tak, że na pewno Zakopane przez najbliższe 3 lata nie zobaczy nikogo z tych 500 osób.

Ja mam kolejne 10 lat i już jutro jako kobieta po 60-tce pójdę sobie na SPA i znowu odmłodnieję. Robię to już 16 lat!… i ciągle to uwielbiam.

Dorota